Po skrzący ranek
Od wieczora, aż po skrzący ranek,
sięgam życia po samiutkie brzegi.
Już się puchar do mych warg przygarnia,
bym skosztowała tajemnej wiedzy.
Gdzieś się anioł u progu kołacze,
noc się buja na wiatru zawiasach,
skrzypią myśli, nie mogą inaczej,
żal stukocze jak bies na obcasach.
Wszystko dziwne wydaje się proste,
kiedy dusza już nie grzęźnie w urnie,
kiedy noc rozsupłuje zagwozdkę:
jak się uwolnić z objęć Saturna?
I jak obudzić serce z tej drzemki?
– by czerpało, za dnia, moc ze słońca,
w nocy miało różowe ciżemki,
by szło, gdzie piękno lubi się kąpać.
A gdy już, przy mnie, jesteś aniele,
daj mi skrzydła, bym mogła do nieba
frunąć, tam troski w Bogu blednieją,
różaniec z pereł modlitwy spełnia.
Lucryssa